sobota, 22 marca 2014

ROZDZIAŁ 5

Tym razem trochę krótszy. Zapraszam :)



- Masz... apsik! Chusteczki? - zapytał Tommy, wchodząc do kuchni, gdzie Adam siedział przy stole, całkowicie pochłonięty zapisywaniem czegoś, co w przyszłości mogło zostać piosenką.
- W górnej szafce w łazience – odpowiedział półprzytomnie brunet, marszcząc czoło i coś skreślając.
Gitarzysta wyszedł i za chwilę wrócił.
- Dlaczego tu jest tak zimno? - zapytał, opadając na najbliższe krzesło.
Tym razem Adam podniósł wzrok na przyjaciela.
- Jest dwadzieścia sześć stopni.
- Może otworzyłeś gdzieś okno i jest przeciąg.
- Jakoś niewyraźnie wyglądasz – Lambert wstał i przyłożył blondynowi rękę do czoła. - Chyba masz gorączkę. Zaraz znajdę termometr.
Zajęło mu to chwilę. W tym czasie Tommy wstał i wyjął z szafki herbatę, którą zaraz upuścił. Nachylił się, żeby podnieść pudełko i wstając, uderzył ręką o blat, ponownie je upuszczając.
- Usiądź i zmierz temperaturę – powiedział Adam, podając mu termometr.
Ratliff posłuchał i po chwili ogłosił:
- Trzydzieści osiem – patrzył na wyświetlacz, jakby zobaczył tam coś niezwykle dziwnego. - Chyba się zepsuł.
-Chyba nie. Marsz do łóżka – zarządził Adam.
- Ale herbata...
- Zrobię ci herbatę.
- Przecież coś pisałeś. Nie mogę cię odrywać od pracy.
- Majaczysz – stwierdził brunet.
Tommy nie miał siły się kłócić, więc powlókł się do pokoju na górze.
Za chwilę przyszedł tam Adam, niosąc kubek herbaty, szklankę z wodą i jeszcze pudełko tabletek przeciwgorączkowych, które jakimś cudem nie wypadły mu z rąk.
- Weź to – podał gitarzyście pudełko i szklankę – a tu masz herbatę, jeszcze gorąca – postawił kubek na stoliku koło łóżka.
- Dzię-dziękuję – blondyn szczękał zębami z zimna. - A mógłbyś mi jeszcze przynieść drugi koc? Albo dwa.
Lambert spełnił jego prośbę, po czym usiadł w nogach łóżka.
- Zarazisz się – ostrzegł go trzęsący się pod trzema kocami Tommy.
- Może nie. Jadłeś coś dzisiaj? - Adam popatrzył na niego z troską.
- Nie byłem głodny.
- Ugotuję ci rosół – zanim Tommy zdążył zaprotestować, bruneta nie było już w pokoju.
Ratliff zamknął oczy. To nie tak miało być... zaraz mu powiem, że nie musi się mną zajmować. Może on jednak mnie lubi?, pomyślał nie całkiem przytomnie zanim zapadł w niespokojny sen.
Kiedy się obudził, było mu gorąco i jakoś słabo. Wygrzebał się spod koców i wypił herbatę, ale nadal czuł suchość w gardle. Zwlókł się z łóżka i zszedł do kuchni.
- Co ty tu robisz? - zapytał Adam na widok przyjaciela.
- Chciałem się napić.
- Trzeba było zawołać, przyniósłbym ci – Lambert nalał wody do szklanki.
- Nie musisz się mną zajmować. To znaczy, doceniam to, ale przecież masz ciekawsze rzecz
  do roboty.
- Nie gadaj bzdur. Jedz. - postawił na stole miskę z parującą zupą.
- Nie jestem głodny.
- Ale musisz mieć siłę, żeby wyzdrowieć.
- Nic mi nie będzie.
- Nie bądź uparty jak dziecko. Siadaj.
Tommy niechętnie posłuchał, ale nie zaczął jeść.
- W takim razie – Adam nabrał trochę zupy na łyżkę – otwórz buzię.
- Chyba żartujesz – Tommy popełnił błąd, odzywając się, bo Adam wykorzystał to, żeby włożyć mu do ust pełną łyżkę. Nie za bardzo mając wybór, przełknął. - Dobrze, dobrze, będę już jadł – powiedział szybko, widząc, że przyjaciel chce nabrać następną porcję.
Brunet podał mu łyżkę z odrobiną żalu.

***

W nocy Tommy znowu nie mógł spać. Miał gorączkę, a gdy już udało mu się zasnąć, nawiedzały go koszmary. Kiedy trzeci raz obudził się z krzykiem, Adam postanowił zostać w jego pokoju. Blondyn nie miał siły protestować, więc Lambert przysunął sobie krzesło. Trzymał Tommy'ego
 za rękę, aż ten w końcu zapadł w sen. Tym razem nic mu się nie śniło.

***

Rano gitarzysta zjadł śniadanie, do czego prawie zmusił go przyjaciel, po czym wziął leki przeciwgorączkowe. Kiedy temperatura mu spadła, Adam powiedział mu, żeby się ubrał.
- Po co? - spytał podejrzliwie Tommy.
- Jedziemy do lekarza.
- Nie chcę.
Brunet westchnął. Tommy zawsze był uparty, ale kiedy chorował, robił się jeszcze gorszy.
- Chcesz wylądować w szpitalu? I brać zastrzyki?
- Nic mi nie jest.
Adam popatrzył na niego takim wzrokiem, że bez dalszej dyskusji zaczął wyciągać z szafy ubrania.
W przychodni obyło się bez dalszych sprzeciwów. Lekarz powiedział, że to wirus, zapisał Ratliffowi leki i kazał mu siedzieć w domu.

***

Tydzień później blondyn był już zdrowy. Był wieczór i siedział z Adamem na kanapie w salonie, oglądając telewizję. Odcinek jednego z seriali, które obaj lubili, właśnie się skończył i Tommy skakał po kanałach, szukając czegoś ciekawego. Niczego nie znalazł, więc odłożył pilota na bok.
- Chyba pójdę spać – stwierdził, ale nie wstał.
- Tak... ja też – odparł brunet i wyłączył telewizor.
Przez chwilę obaj się nie ruszali, aż w końcu Tommy się odezwał:
- Wcześniej tego nie mówiłem, ale... chciałem ci podziękować.
- Za co? - zdziwił się Lambert.
- Za to, że zajmowałeś się mną, jak byłem chory. Wiem, że robię się wtedy... niemiły – w jego głosie było słychać zażenowanie.
- Od tego są przyjaciele. Poza tym – Adam odwrócił się do niego – nie robisz się niemiły. Może tylko uparty.
- Że ty ze mną wytrzymujesz... - Tommy popatrzył na przyjaciela i zamilkł.
Nagle w pokoju dało się wyczuć napięcie. Blondyn chciał wstać, ale spojrzenie niebieskich oczu Adama jakoś mu na to nie pozwalało. Te oczy zadawały się go przyciągać. Nachylił się w jego stronę, powoli zmniejszając odległość między ich ustami.
Adam nie zamierzał go powstrzymywać. Miał świadomość, że to nie najlepszy pomysł, ale
 w tym momencie nie wydawało się to mieć znaczenie.
Dzieliły ich tylko milimetry, kiedy zadzwonił telefon Tommy'ego. Ratliff podskoczył jak oparzony, nagle wyrywając się z transu. Złapał swoją komórkę i szybko wyszedł.
Co to w ogóle było?, pomyślał Adam. Przecież on woli dziewczyny...
Tok jego myśli został przerwany przez brzęk szkła o posadzkę. Poszedł do kuchni, skąd dobiegał dźwięk i zatrzymał się w progu. Na środku pomieszczenia nad odłamkami rozbitej szklanki stał nienaturalnie blady Tommy z telefonem przy uchu.

1 komentarz:

  1. Naprawdę nie umiem pisać konstruktywnych komentarzy, dlatego zazwyczaj po prostu czytam opowiadania, nie dając znaku, że to robię. Alee...jak widzę dobrze zapowiadający się tekst i żadnego komentarza, to aż mnie serce boli. Bo jak tak można, karygodne!
    Wracając do Twojego opowiadania, to jesteś okrutna. Przerwać w takim momencie! I teraz muszę czekać i ćwiczyć moją słabą cierpliwość. Uch...ale dobra jakoś wytrzymam.(chyba) :)
    Cann.

    OdpowiedzUsuń